“Zombie żyją wśród nas. Na czym polega dystymia?”
Pracują, tworzą rodziny, chodzą na zakupy, głosują w wyborach. Są prawie przezroczyści: bez emocji, bezszelestni, niezauważalni. Nikomu nie przeszkadzają. Niczego nie chcą, nie potrzebują, nie żądają, niepytani milczą. Kim są ludzie, którzy cierpią na dystymię?
Z Sylwią Woronowicz, psycholożką, psychoterapeutką i superwizorką rozmawia Maja Lenartowicz.
WP: Kiedy ostatnio przyszła do pani osoba, u której pani zdiagnozowała dystymię?
– W zeszłym miesiącu. Właściwie już po pierwszej rozmowie potrafię stwierdzić, czy pacjent cierpi na dystymię. Wiem o tym zarówno z tego, co opowiada o sobie i swoim życiu, jak i z tego, czego doświadczam w kontakcie z taką osobą. Rezonans emocjonalny jest tu bardzo słaby, blady. Porównałabym to odczucie do dużej, pokrytej szarym asfaltem przestrzeni ciągnącej się aż po horyzont. Można po niej iść i iść, krajobraz jest ciągle taki sam, nic się nie dzieje, niczego poza tym asfaltem tam nie ma.
WP: I w tym krajobrazie widać jakieś osoby?
– Osoby charakteryzujące się utratą zdolności odczuwania: począwszy od emocji, poprzez sferę seksualną, aż do ogólnego poczucia zadowolenia z życia. Podobne do zombie z klasycznych amerykańskich horrorów. Pracują, mają rodziny, chodzą na zakupy, głosują w wyborach. Bez emocji, bezszelestni, niezauważalni. Nikomu nie przeszkadzają. Niczego nie chcą, nie potrzebują, nie żądają, niepytani milczą. Tacy ludzie żyją z dystymią – zaburzeniem emocjonalnym polegającym na przewlekłym obniżeniu nastroju, trwającym przynajmniej kilka lat, które nie jest wystarczająco ciężkie, lub w którym poszczególne epizody nie są na tyle długotrwałe, aby można było rozpoznać nawracające zaburzenia depresyjne. Tak definiuje je Międzynarodowa Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych. O tej dolegliwości mówi się niewiele, bo – inaczej niż w przypadku depresji – społeczeństwo nie doznaje uszczerbku dlatego, że jego członkowie chorują na dystymię. Człowiek cierpi w swoim własnym świecie, ale nie ma na tyle siły przebicia, energii, a przede wszystkim świadomości, żeby się upomnieć o siebie. O dobrą jakość życia – bo tym z definicji charakteryzuje się zdrowie.
WP: Brakuje mu wewnętrznej radości?
– Radość jest nieosiągalnym luksusem. To w ogóle utrata zdolności doświadczania czegokolwiek, normalnego odczuwania świata, ludzi, siebie. Muszę zrobić zastrzeżenie: chodzi tu o ludzi, którzy są fizycznie zdrowi z medycznego punktu widzenia – mają morfologię na dobrym poziomie, sprawdzone hormony tarczycy, itp.
WP: Nie może liczyć na wsparcie osób z zewnątrz?
– Niestety, mało kto powie: Słuchaj, coś jest z tobą nie tak. Osoba z dystymią nie przeszkadza. Bywa w zasadzie niezłym pracownikiem, obywatelem, dobrą żoną/mężem, jest niekłopotliwa. Nie ma się też z reguły na co skarżyć – brak tu obiektywnych przyczyn, dla których może sobie powiedzieć: coś jest nie tak. Partner jest niezły, w pracy daję sobie radę, zarabiam wystarczające pieniądze, dziecko zdrowe, mieszkanie posprzątane, obiad ugotowany, wakacje raz w roku. Na co więc się skarżyć? A ponieważ ten stan rzeczy trwa i trwa – przyzwyczajam się. Egzystencja – bo trudno tu mówić nawet o życiu – staje się normą. Ludzie z dystymią odczuwają bardzo słabo, bardzo blado. Prowadzą życie tak z przyzwyczajenia. Nie kierują się chęciami, emocjami, pragnieniami. To, co steruje ich egzystencją, to często bezrefleksyjnie zasady funkcjonowania, zwyczaje, gotowe wzorce, których dostarcza kultura, społeczeństwo, rytm, który sobie wypracowali. Rano wstają, myją zęby, potem idą do pracy. Jedzą obiad, chociaż nie czują głodu, ale właśnie nadeszła godzina posiłku. Jakaś komedia powinna ich śmieszyć, więc siedzą w kinie i śmieją się, chociaż wcale ich to nie bawi. Są sterowani zewnętrznie. Trochę jak zombie.
WP: Czym tak naprawdę dystymia różni się od obniżonego nastroju, pesymizmu, zniechęcenia czy braku satysfakcji z życia, spowodowanej tysiącami różnych przyczyn?
– Nawet doświadczeni psychoterapeuci mają kłopot z tym rozpoznaniem. Obniżony nastrój czy też, potocznie mówiąc, zniechęcenie, chandra jest objawem dystymii, tyle że trwa latami. To prosta definicja, jednak trudna do zastosowania nawet dla specjalisty. Objawy mogą być bardzo subtelne lub pacjent komunikuje je w sposób: Taki już jestem. Stąd już tylko krok do diagnozy, którą stawia mu otoczenie: To chyba normalne. Dodatkowo często na zaburzenia związane z dystymią nakładają się jeszcze inne, na przykład lękowe, osobowościowe. Dlatego dystymia jest zaburzeniem zdecydowanie niedoszacowanym w polskiej praktyce psychoterapeutycznej.
WP:Czy to znaczy, że pacjenci nie są świadomi, że cierpią, chorują, że coś im dolega?
– Tak, osoby z dystymią właściwie nie wiedzą, czemu czują się źle, czemu ich życie nie ma smaku. Nawet nie określają tego jako ”źle”. Zanim same się przed sobą przyznają, że rzeczywiście coś jest z nimi nie tak, mija dużo czasu. To trudny proces i wymaga wielu złożonych interwencji psychoterapeutycznych.
WP: Czy bliscy ludzie mogą wyłapać sygnały, że dzieje się coś złego z osobą, z którą żyją?
– Tylko ci najbardziej wrażliwi, empatyczni. Jeżeli to związek w pierwszej fazie, której powinna towarzyszyć euforia, a jej nie ma, to przytomny partner może zacząć zastanawiać się, co jest nie tak. Podobnie może się zdarzyć przy relacji długotrwałej i głębokiej, opartej także na przyjaźni. Wtedy proces zmian na gorsze widać w dłuższej perspektywie czasowej. Ale można też przeżyć całe życie z osobą chorą na dystymię i nie mieć pojęcia, że coś jej dolega. Pracowałam z pacjentem, który podczas psychoterapii uświadomił sobie, że cierpiał na dystymię od 10 lat. Nikt z bliskich nie zauważył. Można uważać, że jest się po prostu z osobą wycofaną, bez energii.
WP: Na dystymię choruje ok. 5 proc. populacji.
– To jest bardzo dużo – proszę pamiętać, że badania były robione wśród ludzi ze zdiagnozowaną chorobą. Ile jest wśród nas osób, które nie wiedzą, że są chore? Zdiagnozowanie u siebie dystymii bez pomocy specjalisty jest bardzo trudne. Ale jest kilka pytań, które można sobie zadać. Pierwsze i najważniejsze, a zarazem najprostsze: Czy jestem zadowolony ze swojego życia? Czy jest mi dobrze, nie w tej sekundzie, ale np. na przestrzeni ostatniego pół roku – na takim zupełnie podstawowym poziomie? Jeśli odpowiedź brzmi: Jest mi dobrze, ale… albo kiedy długo zastanawiam się nad odpowiedzią, nie jest ona natychmiastowa, oczywista lub brzmi: Nie, niedobrze – to pierwszy niepokojący sygnał prowadzący do kolejnych autodiagnostycznych pytań. Drugie pytanie: Czy istnieją obiektywne przyczyny, dla których nie jestem zadowolony z życia? I wreszcie: Od kiedy tak się dzieje? Warto przewinąć sobie taśmę życia wstecz i sprawdzić, kiedy ostatni raz pojawiały się myśli: O, jak mi dobrze, tak mogłoby już zostać zawsze. Miałam pacjentów 40-, 50-letnich, którzy przyznawali, że ostatni raz czuli się tak w czasie studiów albo wręcz w dzieciństwie.
WP: Smutne.
– Zdecydowanie tak. Rozmawiamy o dystymii z pewnego dystansu, zbierając wszystkie obserwacje w jedną spójną całość. To bardzo trudne, aby zrobić to samemu – niejako od środka. Nazywamy to w psychoterapii pierwszą pozycją postrzegania. Trudne także dla osób na co dzień żyjących z cierpiącymi na dystymię.
WP: Czy osoby z dystymią mogą skutecznie maskować swoją dolegliwość? Na pierwszy rzut oka mogą wyglądać jak normalni ludzie sukcesu?
– To bardzo częste. Robią tak również osoby z depresją, ale u tych z dystymią widać szczególnie wyraźnie, jak resztkę tej energii, którą mają, wkładają w swój wizerunek zewnętrzny. Uśmiechają się, udają, że wszystko jest w porządku, a potem wracają do domu, nie mają nawet siły sprzątnąć, nie mają siły myśleć, tylko kładą się i leżą, nawet nie śpią. Myślą: Jutro znowu wstanę i od szóstej rano będę udawać, że niczego mi nie brakuje.
WP: Czym różni się dystymia od depresji?
– Czasem trwania: dystymia to proces rozłożony na lata. Musi trwać minimum dwa lata, z okresami względnej poprawy, której osoby te nie określają jako stanu pełnego zdrowia, tylko mówią: Jest trochę lepiej. W depresji są to okresy krótsze i głębsze.
Podobnie jak depresję, dystymię można pokonać głównie przy pomocy konsekwentnej, najczęściej długoterminowej psychoterapii wspieranej leczeniem farmakologicznym. Chcę bardzo mocno podkreślić, że każdy z nas ma prawo do dobrej jakości życia. Mamy wręcz obowiązek, by walczyć o siebie, o dobre życie, o dobre przeżycie swojego życia.
WP: Miała pani już pacjentów, których pani z dystymii wyleczyła?
-Tak.
WP: I jak oni teraz żyją?
– Nie trafili do mnie z powrotem, więc zakładam że żyje im się wystarczająco dobrze. Czasami dostaję pocztówkę albo smsa. I to jest dla mnie dobry znak – jeśli pacjent ma tyle energii, żeby przysłać tego typu informacje, to znaczy, że ma jej całkiem sporo. Na tyle dużo, żeby móc dobrze funkcjonować w życiu.
Sylwia Woronowicz, psycholożka, psychoterapeutka i superwizorka. Pracuje z dorosłymi. Specjalizuje się w problemach dotyczących kryzysów i trudności w związkach, zaburzeń: depresyjnych, lękowych, osobowości, odżywiania i CHAD. Chętnie pracuje także z osobami pragnącymi poszerzyć swoje kompetencje związane z asertywnością, nawiązywaniem i utrzymywaniem związków z ludźmi oraz zainteresowanymi rozwojem osobistym.
KONIEC