Magazyn SHAPE nr 7/2013
Pytanie o dobre życie.
MOŻNA PRZEŻYĆ CAŁE ŻYCIE W SMUTKU NIE WIEDZĄC, ŻE SIĘ MA DYSTYMIĘ, SĄDZĄC PO PROSTU, ŻE „TAKI JUŻ MÓJ LOS” ALBO „ŻYCIE WŁAŚNIE TAKIE JEST”. JEŻELI NIEPOKOJĄ CIĘ TWOJE MYŚLI, ZADAJ SOBIE KILKA WAŻNYCH PYTAŃ. I POSZUKAJ POMOCY – RADZI SYLWIA WORONOWICZ, PSYCHOLOŻKA I PSYCHOTERAPEUTKA.
Tekst: Krystyna Romanowska
– Czy dystymię można nazwać utratą naszej wewnętrznej radości?
– To, niestety, dużo więcej. Radość jest luksusem, który dla ludzi z dystymią, jest nieosiągalny. Dystymia charakteryzuje się utratą normalnego odczuwania świata: przeżycia, emocje są słabe, blade. Dystymia to nie tylko utrata radości, to w ogóle utrata możliwości doświadczania życia w pełni.
– Ale można z nią żyć?
– Można. Można przeżyć całe życie w smutku nie wiedząc, że się ma dystymię, sądząc po prostu, że „taki już mój los” albo „życie właśnie takie jest”. Dystymicy nieźle funkcjonują społecznie – wstają rano, myją zęby, idą do pracy, wracają do domu, nawet uprawiają seks (bez emocji, satysfakcji, z przymusu). Jedzą, bo teraz jest właśnie taka godzina, w której się je obiad. Idą do kina na komedię, która powinna śmieszyć, więc śmieją się, chociaż ic to nie bawi.
– Jak czują ludzie w dystymii?
– Prawie w ogóle nie czują. Trudno im nazywać swoje emocje: posługują się terminami – „jestem napięta, zdenerwowana”. Nie ma różnicowania, pojęć typu: lęk, zachwyt, radość, strach, smutek, złość, wzruszenie, zazdrość, euforia, wstyd.
– Każdemu zdarza się obniżenie nastroju, może to nie jest od razu choroba?
– Jeżeli jesteśmy fizjologicznie zdrowi, w życiu mamy okresy trochę lepsze, trochę gorsze, kroczymy zgodnie z naszym wewnętrznym rytmem, jakoś sobie z tą zmiennością radzimy i mamy poczucie zadowolenia z życia. Czasami jednak zdarza się, że niezależnie od tego, co nas spotyka, nasz życiowy rytm zaczyna szwankować. Funkcjonujemy, ale do satysfakcji jest bardzo daleko. Wkładamy w życie energię, ale nie dostajemy w zamian żadnego pozytywnego wzmocnienia. Reagujemy może niezbyt gwałtownym ale stałym spadkiem energii, nastroju i to już nie mieści się w granicach normy.
Swoim pacjentom powtarzam: masz prawo do dobrej jakości życia, masz prawo być z niego zadowolona, masz wręcz obowiązek walczyć o siebie i dobrze przeżyć życie. Nie tylko wypełniając role społeczne. Mamy prawo do satysfakcji i radości życia, do zadowolenia czyli zdrowia: dobrostanu bio-psycho-społecznego. Dlatego, jeżeli coś nam w tym przeszkadza to wystarczający powód żeby zacząć działać.
– Jakie trzy pytania o moje samopoczucie mogą być diagnostyczne i dać nam do myślenia: „Oho, dzieje się coś niedobrego”.
– Pierwsze pytanie jest proste: czy dobrze mi się żyje w moim życiu? Nie w tej sekundzie czy nie od dzisiejszego ranka, ale – powiedzmy – na przestrzeni ostatniego pół roku. Nawet nie chodzi o to czy jestem szczęśliwa, zadowolona, ale czy jest mi po prostu dobrze na takim podstawowym poziomie. Jeśli odpowiadam sobie: „Jest mi dobrze, ale…”, jeśli zastanawiam się bardzo długo nad odpowiedzią, nie jest ona natychmiastowa, oczywista lub po prostu odpowiadam: – „Nie, niedobrze mi się żyje” – zdecydowanie są to sygnały alarmowe. Jeśli się pojawią – warto odpowiedzieć sobie na kolejne pytanie: czy istniały realne i konkretne powody, dla których nie było mi dobrze i od kiedy właściwie jest źle? Jeśli to kwestia ostatniego pół roku warto zrobić w myślach taki powrót do przeszłości, żeby sprawdzić, kiedy ostatni raz myślałaś i mogłaś powiedzieć: „O, jak mi dobrze w życiu”. Może się okazać, że cofniemy się aż do czasów nastoletnich albo do czasów dzieciństwa. Wtedy to rzeczywiście powód żeby się bardzo poważnie zaniepokoić i nie czekać ani chwili dłużej z poszukaniem pomocy. Trzecie pytanie: „Czy zdarza mi się słyszeć pod moim adresem takie komunikaty: czemu ona jest taka ciągle niezadowolona ze swojego życia?”. Trzydziestoletnie kobiety mają skłonność do robienia podsumowań życiowych. Jeżeli jest ono skrajnie pesymistyczne, to może być powód do niepokoju. Warto więc zastanowić się, w jakim punkcie życia się teraz znajduję? Jak myślałam o moim życiu 5 lat temu i czy znajduję się blisko tego punktu, a może on uciekł gdzieś z moich oczu i nawet nie widzę go na horyzoncie. Jeśli tak jest, to znaczy, że dzieje się coś się niedobrego. I to od dłuższego czasu, na tyle długiego, że człowiek zdążył się do tego przyzwyczaić i uznać za stan normalny.
– Czy dystymicy różnią się od osób depresyjnych? Tym, że jedni wstają do pracy, a drudzy w którymś momencie nie są już w stanie tego robić?
– Dystymia od depresji różni się czasem trwania i nasileniem. Dystymia trwa latami – minimum dwa z okresami względnej poprawy oraz mniejszą intensywnością i przez to mniej ewidentnymi objawami np. obniżeniem nastroju.
– Dystymik może prezentować się na pozór jako człowiek sukcesu, człowiek spełniony. Czy można udawać, że się nim nie jest?
– To jest bardzo częste. Na dystymię cierpi około 5 proc. populacji. Niewykluczone, że wśród pani znajomych także znajdują się takie osoby. Dystymicy wkładają tę nikłą porcję energii, którą jeszcze dysponują, w swój wizerunek zewnętrzny – tak, żeby dobrze wyglądać, żeby nikt nie rozpoznał, co się naprawdę dzieje. Często w gabinecie namawiam pacjentów, żeby spojrzeli na siebie z boku i zobaczyli, jak dużo wysiłku wkładają w to, żeby swoje ciało trzymać w odpowiedniej postawie, żeby mówić raźnym tonem głosu, często się uśmiechać. No, bo właściwie, na co się skarżyć? Faceta mam, pracę mam, zarabiam wystarczająco, ładne mieszkanie, zrobione zakupy, raz na rok jedziemy na wakacje. Chcemy mieć dzieci. Nie mam na co narzekać. Właściwie to nie wiem, czemu czuję się źle. Co mam w takiej sytuacji powiedzieć: że czuję się źle? Że w ogóle nic nie czuję? Że życie nie ma dla mnie smaku? Moi pacjenci, zanim sami przed sobą się przyznają, że rzeczywiście coś z nimi dzieje niedobrego, przechodzą długą drogę i jest to bardzo trudne dla nich samych. W społeczeństwie mało się o dystymii mówi nie dlatego, że niewiele osób cierpi z tego powodu. Dystymia nie jest po prostu uciążliwa w sensie społecznym. Dystymik cierpi w swoim własnym świecie i nie ma na tyle siły przebicia, żeby się upomnieć o siebie, o swoje prawo do odpowiedniej jakości życia, o prawo do zdrowia! I nikomu nie wadzi i nie zwraca na siebie uwagi bo jest przecież dobrym pracownikiem, obywatelem, dobrym partnerem, rodzicem.
– Kiedy stawia im Pani diagnozę: dystymia – oddychają z ulgą?
– Tak, ponieważ zaczynają rozumieć wiele rzeczy: przede wszystkim okazuje się, że to nie jest ich wina – bo przyczyna dystymii jest m.in. genetyczna. A co najważniejsze, można ją leczyć. Pacjent, z którym pracuję od roku, zrobił przegląd swojego życia i uświadomił sobie, że żyje z dystymią 10 lat! A można się z niej wyleczyć korzystając przede wszystkim z psychoterapii oraz farmakoterapii. Jest to proces długi, ale zazwyczaj kończący się zwycięstwem. Wszystkich namawiam do walki o dobre życie!
KONIEC